Wartość architekta
Autor: Sebastian Konkol

W ramach przygotowań do OSAKA 2016 podjąłem dyskusję o wartości architektury korporacyjnej. Kolega po fachu poddał ciekawą myśl, że EA powstało w czasach, kiedy strategia IT była wyznaczana na 5 lat lub więcej, a współcześnie jakoś nie sposób tak daleko „strategować”, przez co EA jakby traci na sensowności. Czy aby na pewno?
Już w samej tej myśli tkwi problem. Skrócenie czasu tworzenia strategii (biznesowej, marketingowej, produktowej, czy IT – bez znaczenia) wynika z charakteru współczesnego biznesu. W większości branż w dzisiejszych realiach nie sposób odpowiedzialnie przewidywać przyszłości w dłuższym horyzoncie. Nie zmienia to jednak faktu, że IT musi być traktowane jak inwestycja – musi się zwracać. Poza bardzo wyjątkowymi sytuacjami jednak trudno wynajdywać projekty informatyczne o istotnej wartości biznesowej, które zwracałyby się w okresie krótszym, niż dwa lata. Albo więc traktujemy IT jako koszt „zła koniecznego”, albo próbujemy sięgnąć poza horyzont zdarzeń strategii, bo tam należy szukać zwrotu z inwestycji. Od pewnego już czasu uznaję sformułowania „robimy architekturę tak, bo tak jest w strategii” za równoważne „a po nas choćby potop”. Wartość architekta objawia się zdolnością do sięgnięcia poza horyzont strategii IT – zaczepionej zwykle „na sztywno” w strategii biznesowej – i przygotowania architektury na możliwe „strategiczne wiraże”. Posiadanie takiej zdolności odróżnia mistrzów architektury korporacyjnej od architektów-rzemieślników.
Podobnie rzecz się ma w sferze architektury rozwiązania. Zbyt wiele już razy oglądałem sytuacje, w których architekt rozwiązania zachowywał się jak projektant. Zamiast doszukiwać się wymiarów elastyczności i zdolności sprostania przyszłym wyzwaniom spoczywał na laurach spełniania wymagań. Zamiast dociekać usztywnień w rozwiązaniu, projektował interfejsy. Zamiast syntezować, analizował… Działalność każdego architekta wymaga wyjścia poza ramy wymagań i zrozumienia wyzwań, który będzie musiała sprostać architektura „później”. Im lepszy architekt, tym łatwiejsze sprostanie wyzwaniom nieznanym na etapie tworzenia architektury. To dostaje się w genach i doskonali latami doświadczeń. To jest sposób myślenia o rozwiązaniu. Specjalista przygotowujący rozwiązanie pod wymagania to projektant i nie powinien się nazywać architektem.
Ostatnio dużo „robię w danych”, więc nasunął mi się także przykład z tego podwórka. Jest takie bardzo znaczące powiedzenie: systemy informatyczne się zmieniają, ale dane pozostają. Proste, ale niezwykle trafne. Na prostym przykładnie, reguły legislacji wymagają, aby dane o operacjach finansowych były przechowywane przez okres kilku lat – dla jednych rodzajów danych to 5 lat, a dla innych może być nawet 20. Bez względu na to, ile generacji systemów ERP firma wymieni w takim czasie, ciągłość danych musi być zachowana. Każde rozwiązanie musi więc powstawać z myślą o jego podmianie, a ważne dane tego systemu muszą być tak „zaprojektowane”, aby służyć po wyłączeniu systemu. Dokładnie tak, po wyłączeniu. Znów objawia się konieczność działania architektonicznego, a nie projektanckiego. Proste, prawda?
W mojej ocenie wartość architektury korporacyjnej powinna, obiektywnie, wzrastać. Nie wzrasta, ale nie z powodu filozofii architektury korporacyjnej, lecz z powodu podejścia architektów, którzy na wizytówkach mają „korporacyjny”. Większość z takich specjalistów, jakich spotkałem na profesjonalnej drodze, po prostu błędnie pojmuje swoją rolę. W efekcie zaiste sprowadzają swoją pracę do oderwania od biznesu, technologii i rzeczywistości w ogóle. Szanowni Architekci Korporacyjni w Wieżach, nie tędy droga – jeśli nie umiecie inaczej, nie psujcie chociaż bardzo już nadwątlonej wiary w architekturę korporacyjną, proszę.
Drogi kolego Sebastianie!
Przeczytałem z zainteresowaniem ten artykuł. Zgadzam się całkowicie z pojmowaniem roli architekta rozwiązania. Co do jego, czasami równoczesnej roli, projektanta rozwiązań również. Nic dziwnego, że moja rola w pracy to z ang. “solution designer”…
Jednak odpowiedz mnie i wszystkim zainteresowanym, gdzie są takie firmy, korporacje, w których sponsorzy projektu są na tyle świadomi, że zgadzają się na budowanie rozwiązań przyszłościowych, tzw. enablerów ? Kto z decydentów biznesowych i IT inwestuje w rozwiązania, które będą dostosowane nie tylko do wymagań bieżącego projektu, ale w miarę elastyczne i konfigurowalne?
Mam wrażenie , że są jak jednorożce – podobno istnieją, a raczej istniały, ale nikt ich w życiu nie spotkał.
Sam starałem się wdrażać rozwiązania z pewnymi takimi elementami i z doświadczenia wiem, że może parę osób w IT, które były blisko tematu, doceniły z czasem, że coś zaprojektowałem trochę przyszłościowo. Natomiast ostatnie moje doświadczenia pokazują, żę nie chodzi o przyszłościowe rozwiązanie, tylko o bycie na czas, bycie pierwszym na rynku. Time2market rulez! A jeśli już wdrażamy jakiś enabler , to niekoniecznie jest dostosowany do wymogów nieznanych usług czy partnerów, którzy mają z niego skorzystać, więc po co budować enabler, który i tak trzeba będzie istotnie rozszerzyć? Biznes tego nie kupuje. Z doświadczenia projektowego wiem jak trudno jest wytłumaczyć Biznesowi co ma robić ten enabler – bez konkretu jasno wyspecyfikowanej usługi ani rusz dyskusji z prawnikiem, księgowym, specjalistą od podatków czy odpowiedzialnym za obraz faktury.
Ja więc jestem za tym, żeby architekt był rzeczywiście architektem, a nie tylko projektantem, natomiast realia które znam pokazują, że możemy uzyskać co najwyżej minielastyczność.
Z pozdrowieniami dla całej braci architektonicznej !
Cała prawda i smutna prawda. Mam z tym do czynienia codziennie. Perspektywy rozwojowe skaracają się do horyzontu jednego projektu i trudno jest przekonać kogokolwiek. Do tego większość firm jest straszliwie podzielona – w konsekwencji zsilosowana. Nie tylko więc horyzont czasu ogranicza, ale także zasięg “mojego poletka”. A później są pretensje, że architektura systemów jest do bani…
Łatwo nie jest, ale nie można składać broni! Coraz częściej rolą architekta jest mediowanie między biznesami i uprawianie polityki (w tym podstawowym znaczeniu, czyli wywierania wpływu). A przede wszystkim edukacja, edukacja, edukacja, ewangelizacja i edukacja. :-)
Pozdrowienia i wytrwałości!
Sebastian